Recenzja filmu

Marsjanin (2015)
Ridley Scott
Matt Damon
Jessica Chastain

Poradnik pozytywnego astronauty

"Marsjanin" to film, który po prostu wypada zobaczyć na dużym ekranie. Być może jest to kino popcornowe, ale z prawdziwego zdarzenia – szyte na miarę XXI wieku. Twórcy porzucili niepotrzebne
Nie będę ukrywał, że każda zapowiedź nowego filmu tworzonego pod batutą Ridleya Scotta wzbudza we mnie wielką ekscytację. Dlaczego? Bowiem najbardziej magiczne momenty w mojej dziecięcej przygodzie z kinem przeżyłem właśnie dzięki niemu i będę mu za to niesamowicie wdzięczny prawdopodobnie do końca tej przygody. Bynajmniej nie mam tu na myśli "Obcego", który być może powinien zostać przywołany przy okazji recenzji "Marsjanina". Mam na myśli "Gladiatora", który w Hollywood wyniósł Scotta na filmowy szczyt i zakorzenił we mnie miłość do dziesiątej muzy na dobre.

Na początku muszę przyznać, że nie jestem fanem filmów sci-fi. Nie pytajcie dlaczego. Po prostu tak mam – od zawsze. Mając w pamięci wyjątkowo nieudanego "Prometeusza" i ogólny spadek formy Scotta, najrozsądniej byłoby wybrać zupełnie inny seans. (Nie)stety moja potrzeba bycia na bieżąco z premierami była silniejsza. Środa, godzina 21:30. Rozsiadam się wygodnie. Ludzie na sali chrupią popcorn i śmieją się jakby zupełnie zapomnieli, że jutro rano, już kilka godzin po seansie, czeka nas przykry powrót do codziennych obowiązków. Zaczynamy.


Historia jest bardzo prosta: amerykańscy naukowcy są w trakcie misji na Marsa. Kosmiczna pogoda zmusza ich jednak do wcześniejszego powrotu na Ziemię. W wyniku nieporozumienia, na czerwonej planecie zostaje botanik Mark. Od tej pory reżyser przedstawia nam z ogromną lekkością, polotem godnym najmłodszych twórców i dużą dozą optymizmu poradnik o tym jak przetrwać na Marsie i nie zwariować. "Marsjanin" ucieka od filozoficznych pytań zadawanych w "Interstellar" i odrzuca efekciarstwo "Grawitacji". W zamian oferuje nam sporą dawkę realizmu. Prawa fizyki prezentują się tu wyjątkowo wiarygodnie. Szczególnie dla osób, które z tą dziedziną nauki mają tyle wspólnego co Woody Allen z kinem akcji. Z całą pewnością przyczynił się również do tego odpowiedzialny za zdjęcia Dariusz Wolski. Ogrom jałowej, rdzawej ziemi naprawdę robi wrażenie. W połowie seansu można zacząć myśleć, że ekipa Scotta faktycznie realizowała film dziesiątki milionów kilometrów od naszej planety. "Marsjanin" oferuje nam również wiele dobrego, inteligentnego humoru. Disco na Marsie? Czemu nie! Matt Damon, mimo że pozostawiony przez sporą część filmu sam na sam z czerwonym olbrzymem, ziemniakami i masą dziwnego sprzętu, jest w stanie stworzyć luźną kreację, którą widz od początku do końca po prostu musi lubić.


Jeśli chodzi o pozostałych bohaterów – tutaj jest wyjątkowo klasycznie. Postaci napisane są bardzo prosto – nie jesteśmy świadkami żadnych efektownych przemian ani konfrontacji. Mamy surowego dyrektora NASA (Jeff Daniels), samotną Panią komandor – kobietę sukcesu, której jedynym oderwaniem od pracy są muzyczne przeboje z dawnych lat (w tej roli Jessica Chastain, która w końcu zrzuca maskę chłodnej i zdystansowanej), oddanego sprawie kierownika misji (Sean Bean jak zwykle z wielkim sercem) czy młodego czarnoskórego freaka, który pochłaniając litry kawy, opracowuje genialne projekty (zabawny Donald Glover). Film zagrany jest po prostu bardzo poprawnie. Miło się patrzy na znajome twarze (jak również na te mniej), ale na próżno szukać tutaj przełomowych, zapadających w pamięć kreacji. Aktorzy byli bardzo ograniczeni fabułą, która jest celowo wyprana z nad wyraz emocjonalnych scen. To żadna wada. Taki miał być, taki jest i chwała mu za to. Byłbym zapomniał... są jeszcze źli Chińczycy, którzy rywalizują z jedynym, niepowtarzalnym i niezastąpionym NASA. Ale że Amerykanie lubią od czasu do czasu postawić sobie jakiś ładny pomnik, wiemy nie od dziś i ręczę, że nikomu nie zepsuje to seansu.


"Marsjanin" to film, który po prostu wypada zobaczyć na dużym ekranie. Być może jest to kino popcornowe, ale z prawdziwego zdarzenia – szyte na miarę XXI wieku. Twórcy porzucili niepotrzebne ambicje, nie silą się na epokowe dzieło. Chcą bawić i są w tym urzekająco szczerzy. Właśnie w tym tkwi sukces filmu – oczekiwania producentów zbiegły się z oczekiwaniami widzów. Nie wydaje mi się więc, że ktoś mógłby być po seansie mocno zawiedziony. Proporcje, które dobrał Ridley Scott są niezmiernie dobrze wyważone. Reżyser znalazł miejsce na wszystko, czego wymaga się dziś od kina rozrywkowego. Żaden widz nie powinien poczuć się więc czymkolwiek przytłoczony i jednocześnie każdy widz powinien znaleźć dla siebie coś, co naprawdę da się lubić. Powstało prawdziwe widowisko, Mistrz wrócił do formy.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Mam dobrą wiadomość dla miłośników kina science fiction. Ridley Scott po chudych latach wrócił do formy.... czytaj więcej
Na najnowsze dzieło Ridleya Scotta czekałem od grudnia 2014. Wtedy to też w moje ręce wpadła powieść... czytaj więcej
Powieść autorstwa Andy'ego Weira, naukowca, który w wieku zaledwie kilkunastu lat uzyskał posadę... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones