Film nie podejmuje żadnych odważnych decyzji, tworząc zachowawczą i bezpieczną maszynkę do drukowania pieniędzy zasilaną nostalgią, której i tak udało się mnie zawieść. Zmieniło się medium
Nowy "Król Lew" nie potrzebuje chyba wprowadzenia. Film jest bowiem nowy tylko z nazwy. Zmieniło się medium wizualne z klasycznej animacji na CGI, parę nieznaczących dla fabuły scen... i to by było na tyle. Ciężko więc mówić o jakości fabuły, jest ona po prostu taka sama jak w oryginale. Co można więc oceniać?
Pierwsze, na co zwracamy uwagę to walory wizualne filmu. W ten aspekt nowego widowiska włożono mnóstwo pracy. Zastępy animatorów dzielnie tworzyły monumentalne dzieło w postaci hiperrealistycznych zwierząt i afrykańskiej sawanny (600 milionów pasm włosów, ponad 60 gatunków zwierząt!). W efekcie otrzymaliśmy obraz, który jest tak realistyczny, że czasami da się go pomylić z filmem przyrodniczym. Rzemiosło animatorów należy jak najbardziej docenić. Gorzej z decyzją nad taką formą filmu. Bo niestety pomimo ciężkiej pracy i świetnego końcowego produktu, CGI do tego filmu po prostu nie pasuje. Sceny żywcem wyjęte z oryginału, które próbują wywołać w nas fale emocji, po prostu nie działają tak samo, kiedy odgrywają je realistyczne i pozbawione mimiki zwierzęta.
Kolejna składowa filmu, która sama w sobie wyszła świetnie to dubbing. Zarówno polski, jak i oryginał. W podkładanych przez plejadę gwiazd głosach czuć kunszt i emocje (na przykład Seth Rogen czy Donald Glover, w angielskiej wersji oraz Wiktor Zborowski i Maciej Stuhr w polskiej). Niestety, jak już wspomniałem wcześniej, pomiędzy obrazem a dźwiękiem nie ma za grosz chemii, a efekt tego jest po prostu słaby. Nawet zmitologizowana na przestrzeni lat scena śmierci Mufasy nie wywołała we mnie więcej emocji niż można zrzucić na karby zwyczajnej nostalgii.
W takich bajkach zawsze ważne były też piosenki i oryginalny "Król Lew" nie był w tym temacie wyjątkiem. Niestety tutaj nowa odsłona zawodzi. Musicalowe numery w najlepszym wypadku niczym się nie wyróżniają, niektóre z nich są po prostu słabe. Największym rozczarowaniem dla mnie była z całą pewnością piosenka Skazy. Kompletnie zabrakło w niej zarówno złowieszczego, jak i komicznego klimatu. Po cichu miałem też nadzieję na zobaczenie hiperrealistycznych zwierząt w układzie nazistowskiej parady...
Efektem tego wszystkiego jest film, który nie podejmuje żadnych odważnych decyzji, tworząc zachowawczą i bezpieczną maszynkę do drukowania pieniędzy zasilaną nostalgią, której i tak udało się mnie zawieść. A mimo to, dzięki tej właśnie nostalgii, ciężko jest się na filmie przyzwoicie nie bawić (a wierzcie mi, próbowałem). Tylko przez wzgląd na dobrą robotę odwaloną przez niektóre osoby w film zaangażowane moja nota nie jest niższa. A za całość: buuuuuuuu!